Piątek, 16 luty 2024, 18:39
Cześć!
Nie dalej jak pół roku temu do szczęścia wystarczały mi trzy, góra cztery flaszki perfum. Z zakupami nie wychylałem się zwykle poza popularne drogerie; wystarczyło mi, by pośród moich butelek zawsze stała jakaś od Isseya Miyake. I była gitara. Jednakże, prowadząc od jakiegoś czasu nierówną walkę z kryzysem wieku średniego, zauważyłem że używane przeze mnie niegdyś zapachy wspaniale przywołują tą właściwą – a nie pakowaną mi nachalnie do łba marketingowym bełkotem przy prawie każdych zakupach - młodość.
I tak, po jakichś dwudziestu pięciu latach, zapragnąłem mieć na sobie ponownie Fahrenheita. Niesiony emocjami, porzuciłem dobrze znany mi z pracy rachunek ekonomiczny i - z dziecięcą radością - przepłaciłem za pięćdziesięciomililitrową buteleczkę (ta i zbliżone do tej pojemności szalenie ujmują mnie swoim urokiem) w stacjonarnej perfumerii.
Los chciał jednak, że pragnąc się zakupem postymulować intensywniej, postanowiłem trochę o tym zapachu poczytać… i trafiłem tutaj. Dalej już wiadomo - butelek mam teraz kilkanaście i jestem na etapie czytania wątków o tym jak w porę wyhamować. (Bardzo mocno liczę też na wpajany mi w młodości pragmatyzm).
Z nie mniejszą uwagą śledzę oczywiście wątki o zapachach z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Cofając sobie kolejnymi psiknięciami czas, wzdycham do chwil, w których ukazywały się płyty dziś uważane są za dziejowe, i do wszystkich ówczesnych dziewcząt, które pozostały - pisząc Pilchem - Byłymi Kobietami Mojego Życia.
Nie dalej jak pół roku temu do szczęścia wystarczały mi trzy, góra cztery flaszki perfum. Z zakupami nie wychylałem się zwykle poza popularne drogerie; wystarczyło mi, by pośród moich butelek zawsze stała jakaś od Isseya Miyake. I była gitara. Jednakże, prowadząc od jakiegoś czasu nierówną walkę z kryzysem wieku średniego, zauważyłem że używane przeze mnie niegdyś zapachy wspaniale przywołują tą właściwą – a nie pakowaną mi nachalnie do łba marketingowym bełkotem przy prawie każdych zakupach - młodość.
I tak, po jakichś dwudziestu pięciu latach, zapragnąłem mieć na sobie ponownie Fahrenheita. Niesiony emocjami, porzuciłem dobrze znany mi z pracy rachunek ekonomiczny i - z dziecięcą radością - przepłaciłem za pięćdziesięciomililitrową buteleczkę (ta i zbliżone do tej pojemności szalenie ujmują mnie swoim urokiem) w stacjonarnej perfumerii.
Los chciał jednak, że pragnąc się zakupem postymulować intensywniej, postanowiłem trochę o tym zapachu poczytać… i trafiłem tutaj. Dalej już wiadomo - butelek mam teraz kilkanaście i jestem na etapie czytania wątków o tym jak w porę wyhamować. (Bardzo mocno liczę też na wpajany mi w młodości pragmatyzm).
Z nie mniejszą uwagą śledzę oczywiście wątki o zapachach z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Cofając sobie kolejnymi psiknięciami czas, wzdycham do chwil, w których ukazywały się płyty dziś uważane są za dziejowe, i do wszystkich ówczesnych dziewcząt, które pozostały - pisząc Pilchem - Byłymi Kobietami Mojego Życia.