Czwartek, 1 kwiecień 2021, 10:02
(Ten post był ostatnio modyfikowany: Czwartek, 1 kwiecień 2021, 13:25 przez Mirx.)
Perfumy Olympic Orchids Dev #1: Foreplay pojawiły się na rynku w 2012 roku, jako pierwsza część perfumowego kwadryptyku, którego inspiracją była powieść "Quantum Demonology" pióra Sheili Eggenberger. Autorką kompozycji zapachowej jest Ellen Covey. Składają się na nią: labdanum, olibanum, agar (oud), balsam tolu, nuty drzewne, hyraceum, cywet, cynamon, wosk pszczeli, tuja, koktajl Black Vanilla Husk, szara ambra, piżmo i trawa cytrynowa
Książki, będącej inspiracją diabelskiej serii perfum, nie czytałem, zresztą nie za bardzo interesuje mnie ta tematyka. Sam pomysł uważam jednak za świetny. Każdy z zapachów jest wariacją na temat labdanum, będącego według Quantum Demonology zapachem diabła – na flakonach perfum zwanego "Dev". Każda z części kwadryptyku opisuje inną fazę związku z diabłem – od uwodzenia, poprzez cierpienie, destrukcję do finalnego powrotu do początku. Zdaję sobie sprawę z tego, że wywód jest trochę kwadratowy, ale jak wspomniałem, książki nie czytałem.
Foreplay, czyli gra wstępna, to najlżejszy i najbardziej frywolny zapach z całej serii. Na określenia "najlżejszy" i "najbardziej frywolny" należy patrzeć przez pryzmat całej, bardzo ciężkiej serii kompozycji, bo mimo wszystko jest to gęsty, mroczny zapach. Faktem jednak jest, że znajdziemy tu elementy, których na próżno szukać w dalszym ciągu historii. Na olfaktoryczne instrumentarium, za pomocą którego diabeł kusi bohaterkę powieści (a może nas?) składają się: cynamon, wosk pszczeli, trawa cytrynowa, balsam tolu, nadające owocowy, soczysty, słodki wydźwięk całej kompozycji. Podkreślam ponownie – soczysty, jak na tak mroczny charakter.
To nie są łatwe perfumy, ale dla mnie, jak najbardziej noszalne. Może nie do pracy, ale w domu, nawet na przyjęcie gości nadadzą się świetnie. Najlepszym jednak środowiskiem dla tej artystycznej kompozycji będzie oficjalna okazja – bankiet, koktail czy wernisaż. Nie jestem jeszcze pewien, czy chcę mieć flakon, ale poważnie się nad nim zastanawiam.
Książki, będącej inspiracją diabelskiej serii perfum, nie czytałem, zresztą nie za bardzo interesuje mnie ta tematyka. Sam pomysł uważam jednak za świetny. Każdy z zapachów jest wariacją na temat labdanum, będącego według Quantum Demonology zapachem diabła – na flakonach perfum zwanego "Dev". Każda z części kwadryptyku opisuje inną fazę związku z diabłem – od uwodzenia, poprzez cierpienie, destrukcję do finalnego powrotu do początku. Zdaję sobie sprawę z tego, że wywód jest trochę kwadratowy, ale jak wspomniałem, książki nie czytałem.
Foreplay, czyli gra wstępna, to najlżejszy i najbardziej frywolny zapach z całej serii. Na określenia "najlżejszy" i "najbardziej frywolny" należy patrzeć przez pryzmat całej, bardzo ciężkiej serii kompozycji, bo mimo wszystko jest to gęsty, mroczny zapach. Faktem jednak jest, że znajdziemy tu elementy, których na próżno szukać w dalszym ciągu historii. Na olfaktoryczne instrumentarium, za pomocą którego diabeł kusi bohaterkę powieści (a może nas?) składają się: cynamon, wosk pszczeli, trawa cytrynowa, balsam tolu, nadające owocowy, soczysty, słodki wydźwięk całej kompozycji. Podkreślam ponownie – soczysty, jak na tak mroczny charakter.
To nie są łatwe perfumy, ale dla mnie, jak najbardziej noszalne. Może nie do pracy, ale w domu, nawet na przyjęcie gości nadadzą się świetnie. Najlepszym jednak środowiskiem dla tej artystycznej kompozycji będzie oficjalna okazja – bankiet, koktail czy wernisaż. Nie jestem jeszcze pewien, czy chcę mieć flakon, ale poważnie się nad nim zastanawiam.