Wtorek, 31 grudzień 2013, 14:17
Kilka słów ode mnie o Iris Poudre. Pierre Bourdon nagromadził tu bogactwo "białych" nut zapachowych, które zagrały na mojej skórze, jak to często bywa, zupełnie inaczej niż sobie to wyobrażałem, obracając w umyśle na wszystkie możliwe sposoby nazwę tych perfum. Mamy przede wszystkim irysa i białe piżmo, na drugim planie tonka i jakaś nuta kwiatowa, a w dalszej kolejności wanilia, sandał, wetiwer i aldehydy. Tak postrzegam i tak na mojej dłoni prezentuje się natężenie poszczególnych składników.
Całość jak dla mnie nie jest pudrowa. Znam perfumy, które prędzej opisałbym tym słowem (Amouage Dia Man, oryginalny Dior Homme). Troszkę tej Diorowej pudrowości znajduje się tylko gdzieś w okolicach bazy, ale nie jest to akord, który decyduje w największym stopniu o charakterze całości. Mieszanka piżma z irysem, która od samego początku gra pierwsze skrzypce zmierza raczej w kierunku czegoś mydlanego (vide Creed Himalaya), ale z lekkim akcentem kwiatowym. Piżmo nie należy do tych nieskazitelnie czystych i przywodzi delikatne skojarzenia z Musc Ravageur. Efekt ten podkreśla dodatkowo tonka. Początek jest, jak dla mnie zbyt intensywny... jakbym zanurkował w wannie z płynem do płukania tkanin. Stopniowo zapach wytraca swoją moc i tak trwa przez kilka godzin na skórze - elegancko, neutralnie, bez fajerwerków, ale z klasą. Z czasem nabiera trochę wspomnianego wyżej Diorowego charakteru, ale piżmowo-higieniczne klimaty nigdy nie przestają dominować.
Całość nie odbiega jakością od reszty kolekcji Malle'a i myślę, że naciągana bardzo dobra ocena się należy. Naciągana ponieważ mimo jakości i staranności kompozycji brakuje tu jakiegoś pociągnięcia, które uczyniłoby Iris Poudre nieco bardziej edge'owym zapachem. Z jednej strony ekskluzywność zwykle wiąże się z klasycznymi wzorcami estetycznymi i w takich zapachach doceniamy przede wszystkim jakość, jednak są w kolekcji Malle'a perfumy, które prędzej zadowolą nieco bardziej wyszukane niszowe gusta.