Środa, 31 sierpień 2011, 06:35
kolejny raz dzięki uprzejmości kwiatka (kolejny raz śliczne dzięki) dostałem do przetestowania kilka nowinek.... nie będzie tak dramatycznie jak podczas ostatniej podróży przez Lutensa, ale będą niespodziewane pozytywne akcenty
(reklama) czyli seria ćwiczeń wzmacniających kciuk polegająca na przeleceniu po kilkunastu kanałach za pomocą pilota w poszukiwaniu czegoś co pomoże skrócić czas oczekiwania na zakończenie peanów o proszkach, pastach i zupach z proszku....
issey miyake - l'eau d'issey pour homme - nazwa piękna i zwiastująca coś fascynującego, jednak skończyło się dość nieciekawie...
moja skóra nie lubi się z perfumami zawierającymi akordy wodne...
tradycyjnie już po kilkunastu sekundach zrobiło się ogórkowo badylowo + zmasakrowane części zielone roślin w jakimś blenderze, a potem już tylko równia pochyła w dół.... czyli zatęchłe bajoro pełne stojącej, mętnej od gnijących szczątków roślin wody.... ot takie małe cuchnące bajorko...
zresztą w przypadku bvlgari aqua, który zachwycił mnie na bloterze było podobnie, lecz na skórze zagrał podobnie jak issey...
cóż pora przyjąć to nie jako wybryk - lecz regułę na przyszłość i nuty wodne omijać z daleka jak promocje w tesco
kolejny zapach wieczoru to fleur du male - la cologne..... dlaczego zrobiono temu arcydziełu taką krzywdę przerabiając go zupełnie niepotrzebnie na wodę kolońską?
to IMO wygląda jak amatorska próba przerobienia fiata 126p w sportowy wóz za pomocą spoilerów, rynny zamiast wydechu i półki na słoiki zaadoptowanej jako spojler.... słowem agrotuning 8)
w przypadku tego zapachu przeróbka wypadła równie żenująco, śmiesznie i niepotrzebnie.....
bo po pierwsze zapach jest wybitnie "słodką słitą" i przerabianie go na orzeźwiającą wodę kolońską kompletnie zniszczyło samo fleur du male i wodę kolońską
po drugie syntetyczne otwarcie złożone z "cytrynki" bardziej przypomina tani wodorozcieńczalny koncentrat płynu do mycia naczyń, niż rasowe kolońskie otwarcie znane choćby z genialnego bowling green, gdzie jest również mocno cytrusowo, ale autentycznie....
oczywiście gdy ten syntetyczny koszmar się ulotni po jakimś czasie i zaczniemy odczuwać gwóźdź programu, to jednak nadejście zapachu właściwego (fleur) nie jest w stanie zmyć hańby koszmarnego otwarcia i nieprzyjemny posmak pozostaje....
sama kompozycja jest wyczuwalnie nieco słabsza w aspekcie projekcji i mocy co w przypadku eau de cologne jednak mnie nie dziwi, jednak ogólne wrażenie jest zdecydowanie na nie.... fatalna próba połączenia kolońskiego cytrusowego i mega syntetycznego sznytu z dopieczoną wyrafinowaną słodyczą fleur du male.... to są IMHO zupełnie skrajne bieguny zapachowe i zdecydowanie nie powinny występować w takim zestawieniu...
i na koniec kwiatkowa niespodziewanka (podesłana w nieopisanej próbce jako zagwozdka).... coś co jest podróbką znanego i szanowanego terre d'hermes i jeśli mam być szczery wypada całkiem przyzwoicie....
nazywa się to cudo ivanohe i nieznacznie tylko ustępuje protoplaście pod względem mocy rażenia i trwałości co przy cenie ~40 złociszy jest nie lada wyzwaniem.... szczególnie, że zapach naśladuje poprawnie i dość wiernie....
pierwsza różnica przeświadczająca, że to jednak nie oryginalny terre to zupełnie przezroczysty kolor i gdyby nie to, to miałbym nie lada zagwozdkę czy to aby nie terre w wersji EDP którego nie znam....
zapach tak dobrze i wiernie odgrywa pierwsze takty, że niewprawiony nos bez wsparcia oryginału na drugim nadgarstku z powodzeniem uznał by to za oryginał.... niewprawiony nos, bo ktoś kto używał oryginału nabrać się nie da, ponieważ podróbka nie wyciąga nut górnych tak wysoko jak oryginał.....
pierwsze różnice jednak zapach deklasujące pojawiają się jednak już po 15 minutach - wraz z nadejściem serca... otóż zapach zupełnie niespodziewanie ulega rozdarciu i kompozycja zaczyna emanować dość wyczuwalną na pierwszym planie nutą pudrową, której w hermesowym terre brak...
na szczęście opakowanie nie nawiązuje do oryginału więc można spać spokojnie, choć podobno jak na fragrantice donoszą i terre już podrabiają
(reklama) czyli seria ćwiczeń wzmacniających kciuk polegająca na przeleceniu po kilkunastu kanałach za pomocą pilota w poszukiwaniu czegoś co pomoże skrócić czas oczekiwania na zakończenie peanów o proszkach, pastach i zupach z proszku....
issey miyake - l'eau d'issey pour homme - nazwa piękna i zwiastująca coś fascynującego, jednak skończyło się dość nieciekawie...
moja skóra nie lubi się z perfumami zawierającymi akordy wodne...
tradycyjnie już po kilkunastu sekundach zrobiło się ogórkowo badylowo + zmasakrowane części zielone roślin w jakimś blenderze, a potem już tylko równia pochyła w dół.... czyli zatęchłe bajoro pełne stojącej, mętnej od gnijących szczątków roślin wody.... ot takie małe cuchnące bajorko...
zresztą w przypadku bvlgari aqua, który zachwycił mnie na bloterze było podobnie, lecz na skórze zagrał podobnie jak issey...
cóż pora przyjąć to nie jako wybryk - lecz regułę na przyszłość i nuty wodne omijać z daleka jak promocje w tesco
kolejny zapach wieczoru to fleur du male - la cologne..... dlaczego zrobiono temu arcydziełu taką krzywdę przerabiając go zupełnie niepotrzebnie na wodę kolońską?
to IMO wygląda jak amatorska próba przerobienia fiata 126p w sportowy wóz za pomocą spoilerów, rynny zamiast wydechu i półki na słoiki zaadoptowanej jako spojler.... słowem agrotuning 8)
w przypadku tego zapachu przeróbka wypadła równie żenująco, śmiesznie i niepotrzebnie.....
bo po pierwsze zapach jest wybitnie "słodką słitą" i przerabianie go na orzeźwiającą wodę kolońską kompletnie zniszczyło samo fleur du male i wodę kolońską
po drugie syntetyczne otwarcie złożone z "cytrynki" bardziej przypomina tani wodorozcieńczalny koncentrat płynu do mycia naczyń, niż rasowe kolońskie otwarcie znane choćby z genialnego bowling green, gdzie jest również mocno cytrusowo, ale autentycznie....
oczywiście gdy ten syntetyczny koszmar się ulotni po jakimś czasie i zaczniemy odczuwać gwóźdź programu, to jednak nadejście zapachu właściwego (fleur) nie jest w stanie zmyć hańby koszmarnego otwarcia i nieprzyjemny posmak pozostaje....
sama kompozycja jest wyczuwalnie nieco słabsza w aspekcie projekcji i mocy co w przypadku eau de cologne jednak mnie nie dziwi, jednak ogólne wrażenie jest zdecydowanie na nie.... fatalna próba połączenia kolońskiego cytrusowego i mega syntetycznego sznytu z dopieczoną wyrafinowaną słodyczą fleur du male.... to są IMHO zupełnie skrajne bieguny zapachowe i zdecydowanie nie powinny występować w takim zestawieniu...
i na koniec kwiatkowa niespodziewanka (podesłana w nieopisanej próbce jako zagwozdka).... coś co jest podróbką znanego i szanowanego terre d'hermes i jeśli mam być szczery wypada całkiem przyzwoicie....
nazywa się to cudo ivanohe i nieznacznie tylko ustępuje protoplaście pod względem mocy rażenia i trwałości co przy cenie ~40 złociszy jest nie lada wyzwaniem.... szczególnie, że zapach naśladuje poprawnie i dość wiernie....
pierwsza różnica przeświadczająca, że to jednak nie oryginalny terre to zupełnie przezroczysty kolor i gdyby nie to, to miałbym nie lada zagwozdkę czy to aby nie terre w wersji EDP którego nie znam....
zapach tak dobrze i wiernie odgrywa pierwsze takty, że niewprawiony nos bez wsparcia oryginału na drugim nadgarstku z powodzeniem uznał by to za oryginał.... niewprawiony nos, bo ktoś kto używał oryginału nabrać się nie da, ponieważ podróbka nie wyciąga nut górnych tak wysoko jak oryginał.....
pierwsze różnice jednak zapach deklasujące pojawiają się jednak już po 15 minutach - wraz z nadejściem serca... otóż zapach zupełnie niespodziewanie ulega rozdarciu i kompozycja zaczyna emanować dość wyczuwalną na pierwszym planie nutą pudrową, której w hermesowym terre brak...
na szczęście opakowanie nie nawiązuje do oryginału więc można spać spokojnie, choć podobno jak na fragrantice donoszą i terre już podrabiają
hito wa mikake ni yoranu mono...
http://www.fragrantica.com/member/40210/
http://perfumomania.wordpress.com/
http://www.fragrantica.com/member/40210/
http://perfumomania.wordpress.com/