Niedziela, 19 lipiec 2020, 14:19
(Ten post był ostatnio modyfikowany: Piątek, 29 styczeń 2021, 08:13 przez pblonski.)
rok wydania – 1979
koncentracja – EDT
skład:
głowa – bergamotka, cytryna, pomarańcza, mandarynka, brzoskwinia, szałwia muszkatołowa
serce – lawenda, jaśmin, róża, bazylia, czarna porzeczka, pieprz
baza – piżmo, labdanum, paczula, mech dębowy, kadzidło, mirra
Byłem i jestem wciąż ciekaw, które z pachnideł adresowane do pań mógłbym na sobie zaakceptować. Z iloma z nich dałbym radę wychodzić „do ludzi” tak, abym nie wzbudzał przy tym niezdrowej sensacji oraz nie przekroczył progu samoakceptacji. Ponieważ dość ostrożnie traktuję pogląd, iż zapachy nie posiadają płci, postanowiłem, że nie mogą to być perfumy przypadkowe i już na etapie wstępnego typowania winny podlegać jakiejś selekcji. Dlatego wziąłem pod uwagę zestaw deklarowanych nut zapachowych, przynależność do grupy olfaktorycznej, dominujące akordy i czas powstania danej kompozycji. Uwzględniłem też aspekt ekonomiczny, ponieważ zdecydowałem się działać na zawartościach pełnowymiarowych flakonów, licząc, że któryś z nich być może „przytulę” w przypływie radosnego zauroczenia lub też stracę niewiele, jeśli rzecz zakończy się fiaskiem. W ten sposób oznaczyłem trójkę faworytów: Morris Gocce di Napoleon, Gres Cabochard oraz Cafe Parfums Cafe, aby ostatecznie wybrać się na testy z tym pierwszym.
Nie zwlekając do pointy, oznajmiam - Bingo! Nie żartuję. Znam wiele męskich propozycji, które przy tej damskiej od Morrisa mogłyby wyglądać jak Farinelli obok Bernarda Ładysza. Według mojego nosa to co najmniej unisex ze wskazaniem na męską część populacji i to tę już po wojsku. Dla mnie ma w sobie wyraźnie męski pierwiastek. Być może jest nim lekko niepokojąca, ziemista wilgotność lub raczej coś zbliżonego do zapachu nasiąkniętej wodą zwierzęcej skóry. Akord pojawia się po wyjściu z otwarcia, w którym przez około kwadrans rządzi ostra i cierpka cytryna. Taki paczulowy hokus-pokus w odcieniu zwalonego i lekko zbutwiałego drzewa, którego pień zdążył już pokryć się gąbką zielonego mchu ze ściółki.
Całość egzystuje w posypce skruszonej kory innych drzew, „skorodowanej” grubym kołnierzem porostów. Dość ciekawe w odbiorze - efekt daleki od odstręczającej, piwnicznej zgnilizny za sprawą drugoplanowej i nieśmiałej asysty kwiatów. Zero słodyczy, ziołowa wytrawność z gorzko-kwaśnym posmakiem oraz smugi ciepłego, pikantnego dymu w tle. Lekko nie jest. To raczej kompozycja z tych cięższego kalibru i utrzymana w klimacie retro, choć do klasycznej siekiery sporo jej jeszcze brakuje. Nie ma miejsca na dziewczęce wianki i owocowe pomadki (cytryny nie liczę). Na zmyłkę w postaci stopniowego wyciszenia mocy z intro i wyreżyserowaną quasi-delikatność nie dałem się nabrać. To wszystko otrzymujemy z zachowaniem niegdysiejszych, bardzo dobrych parametrów użytkowych w cenie dwóch paczek papierosów. Ale jaja. Choć nie dziwi nic, bo pachnidło niewątpliwie je ma. Ostatecznie to Napoleon. Na koniec słów kilka o charakterze pozazmysłowym.
Jest w tym zapachu jakaś nostalgia. Niesie ze sobą nastrój palonych w ognisku ziół z ogrodu przy zarośniętym stawie lub lesie nad rzeką, gdzie czas wyraźnie spowalnia wśród smug mgły i dymu, plącze się między wskazówkami zegarów oraz źdźbłami cytrynowej trawy, ale kto by go liczył? Ja liczyłem i wyszło mi, że nieco ponad rok zajęło mi osuszenie całego flakonika.
koncentracja – EDT
skład:
głowa – bergamotka, cytryna, pomarańcza, mandarynka, brzoskwinia, szałwia muszkatołowa
serce – lawenda, jaśmin, róża, bazylia, czarna porzeczka, pieprz
baza – piżmo, labdanum, paczula, mech dębowy, kadzidło, mirra
Byłem i jestem wciąż ciekaw, które z pachnideł adresowane do pań mógłbym na sobie zaakceptować. Z iloma z nich dałbym radę wychodzić „do ludzi” tak, abym nie wzbudzał przy tym niezdrowej sensacji oraz nie przekroczył progu samoakceptacji. Ponieważ dość ostrożnie traktuję pogląd, iż zapachy nie posiadają płci, postanowiłem, że nie mogą to być perfumy przypadkowe i już na etapie wstępnego typowania winny podlegać jakiejś selekcji. Dlatego wziąłem pod uwagę zestaw deklarowanych nut zapachowych, przynależność do grupy olfaktorycznej, dominujące akordy i czas powstania danej kompozycji. Uwzględniłem też aspekt ekonomiczny, ponieważ zdecydowałem się działać na zawartościach pełnowymiarowych flakonów, licząc, że któryś z nich być może „przytulę” w przypływie radosnego zauroczenia lub też stracę niewiele, jeśli rzecz zakończy się fiaskiem. W ten sposób oznaczyłem trójkę faworytów: Morris Gocce di Napoleon, Gres Cabochard oraz Cafe Parfums Cafe, aby ostatecznie wybrać się na testy z tym pierwszym.
Nie zwlekając do pointy, oznajmiam - Bingo! Nie żartuję. Znam wiele męskich propozycji, które przy tej damskiej od Morrisa mogłyby wyglądać jak Farinelli obok Bernarda Ładysza. Według mojego nosa to co najmniej unisex ze wskazaniem na męską część populacji i to tę już po wojsku. Dla mnie ma w sobie wyraźnie męski pierwiastek. Być może jest nim lekko niepokojąca, ziemista wilgotność lub raczej coś zbliżonego do zapachu nasiąkniętej wodą zwierzęcej skóry. Akord pojawia się po wyjściu z otwarcia, w którym przez około kwadrans rządzi ostra i cierpka cytryna. Taki paczulowy hokus-pokus w odcieniu zwalonego i lekko zbutwiałego drzewa, którego pień zdążył już pokryć się gąbką zielonego mchu ze ściółki.
Całość egzystuje w posypce skruszonej kory innych drzew, „skorodowanej” grubym kołnierzem porostów. Dość ciekawe w odbiorze - efekt daleki od odstręczającej, piwnicznej zgnilizny za sprawą drugoplanowej i nieśmiałej asysty kwiatów. Zero słodyczy, ziołowa wytrawność z gorzko-kwaśnym posmakiem oraz smugi ciepłego, pikantnego dymu w tle. Lekko nie jest. To raczej kompozycja z tych cięższego kalibru i utrzymana w klimacie retro, choć do klasycznej siekiery sporo jej jeszcze brakuje. Nie ma miejsca na dziewczęce wianki i owocowe pomadki (cytryny nie liczę). Na zmyłkę w postaci stopniowego wyciszenia mocy z intro i wyreżyserowaną quasi-delikatność nie dałem się nabrać. To wszystko otrzymujemy z zachowaniem niegdysiejszych, bardzo dobrych parametrów użytkowych w cenie dwóch paczek papierosów. Ale jaja. Choć nie dziwi nic, bo pachnidło niewątpliwie je ma. Ostatecznie to Napoleon. Na koniec słów kilka o charakterze pozazmysłowym.
Jest w tym zapachu jakaś nostalgia. Niesie ze sobą nastrój palonych w ognisku ziół z ogrodu przy zarośniętym stawie lub lesie nad rzeką, gdzie czas wyraźnie spowalnia wśród smug mgły i dymu, plącze się między wskazówkami zegarów oraz źdźbłami cytrynowej trawy, ale kto by go liczył? Ja liczyłem i wyszło mi, że nieco ponad rok zajęło mi osuszenie całego flakonika.