Niedziela, 21 sierpień 2011, 15:57
Jean Patou.
Sira des Indes.
Najbardziej lubię wąchać zapach bez uprzedniej informacji o nich.
Nie zaglądam na stronę producenta ani do blogów.
Chociaż, czasem okazuje się, że nos płata mi figle.
Na przykład, bez, w Pure Purple okazał się być dziełem przypadku.
Nie znalazłem go w opisach, w polskich sklepach internetowych.
Był za to marcepan, który bardzo lubię, więc wiem jak pachnie.
Jest zadeklarowany w składzie, a ja go w produkcie Boss' a nie uświadczyłem.
Do Sira des Indes podchodziłem trzy razy.
Za każdym razem czułem coś innego.
Szczególnie w otwarciu.
Za pierwszym, zdawało mi się, że mam całe Indie w nosie.
Ze wszystkimi ich przyprawami i kadzidełkami.
Przy kolejnej próbie, czułem głęboką, ciemną zieleń,
z kadzidełkami do palenia w tle.
Za trzecim zamachem, dojrzałe banany, które w środkowej fazie
przeradzają się w gorzkie i niedojrzałe.
Po środku kompozycji jest też jednorazowa śmietanka do kawy.
Pod koniec dużo drzewa sandałowego i słodkich kwiatów.
Niewątpliwie, frapujący to zapach.
Nikt nie oszczędzał ani na ilości ani na jakości składników.
Projekcja i trwałość rewelacyjna.
Raczej jest to propozycja na wieczór, do sporadycznego stosowania.
Używana zbyt często, prawdopodobnie przytłoczy.
Dawno nie spotkałem tak złożonego damskiego zapachu.
Czując środkową fazę, kojarzył mi się Fahrenheit 32.
Sira des Indes.
Najbardziej lubię wąchać zapach bez uprzedniej informacji o nich.
Nie zaglądam na stronę producenta ani do blogów.
Chociaż, czasem okazuje się, że nos płata mi figle.
Na przykład, bez, w Pure Purple okazał się być dziełem przypadku.
Nie znalazłem go w opisach, w polskich sklepach internetowych.
Był za to marcepan, który bardzo lubię, więc wiem jak pachnie.
Jest zadeklarowany w składzie, a ja go w produkcie Boss' a nie uświadczyłem.
Do Sira des Indes podchodziłem trzy razy.
Za każdym razem czułem coś innego.
Szczególnie w otwarciu.
Za pierwszym, zdawało mi się, że mam całe Indie w nosie.
Ze wszystkimi ich przyprawami i kadzidełkami.
Przy kolejnej próbie, czułem głęboką, ciemną zieleń,
z kadzidełkami do palenia w tle.
Za trzecim zamachem, dojrzałe banany, które w środkowej fazie
przeradzają się w gorzkie i niedojrzałe.
Po środku kompozycji jest też jednorazowa śmietanka do kawy.
Pod koniec dużo drzewa sandałowego i słodkich kwiatów.
Niewątpliwie, frapujący to zapach.
Nikt nie oszczędzał ani na ilości ani na jakości składników.
Projekcja i trwałość rewelacyjna.
Raczej jest to propozycja na wieczór, do sporadycznego stosowania.
Używana zbyt często, prawdopodobnie przytłoczy.
Dawno nie spotkałem tak złożonego damskiego zapachu.
Czując środkową fazę, kojarzył mi się Fahrenheit 32.